|
OKF MISCAST Forum miłośników gier bitewnych i fantastyki
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Karoru
Gość
|
Wysłany: Czw 9:15, 23 Cze 2005 Temat postu: Najświętszy z Najświętszych Zakon Palladyńskich Palladynów |
|
|
Najświętszy z Najświętszych Zakon Palladyńskich Palladynów – Płomienne Korbacze Andaluzyjskich Siepaczy Blaszanych Czeladników Świątyni Bogini Lenny Praworządnej Dobrej.
W Pasigrządkach dzień był jak co dzień. Młode panny ciągnęły tłumnie do pobliskiego strumyczka i prały w nim swoje koronkowe fartuszki, bluzeczki i inne rodzaje dziewczęcej garderoby. Młodzi chłopcy również ciągnęli tłumnie nad strumyczek. Chowali się po krzakach i drzewach i z językami wyciągniętymi na wzór zgrzanego pudla przyglądali się pannom w praniu. Młodzi dziadkowie uganiali się za niestarymi babkami, a „młode” babcie uganiały się za młodymi dziadkami z wałkami do ciasta. Po miejscowych gospodach rozchodził się zapach świeżo upieczonych dzików. Po świeżo brukowanych uliczkach rozchodzili się do chramów kupcy i rzemieślnicy. Po placach targowych kręcili się kieszonkowcy, a w domach publicznych rozkręcali się przedstawiciele miejscowej straży miejskiej.
W Pasigrządkach jak co tydzień była niedziela. Kapłani polerowali tacki na jałmużnę. Kowale polerowali młoty i kowadła. A burmistrz miasta, stary gnom Vinek Bimberpędzik, polerował swoją łysą głowę.
W Pasigrządkach jak co roku było święto. Bezdomni i włóczykije ściągali do miasta. Strażnicy bram ściągali z nich podatki. A służebne dziewki z najobskurniejszych tawern, za te oto podatki, ściągały coraz to fikuśniejsze część garderoby.
Co to dużo mówić – W Pasigrządkach jak zwykle panowała wspaniałą atmosfera.
Na rogu Wstrzemięźliwej i Cnotki, zaraz za targiem rybnym, znowu zebrał się tłum najmłodszych mieszkańców wioski. Chłopcy i dziewczęta obsiadły w około starego Janka – miejscowego Pieśniarza. Janek każdej niedzieli siadał w tym samym miejscu i w zamian za odrobinę ciepłego jadła i kilka miedziaków całymi godzinami snuł swoje opowieści o smokach, rycerzach, księżniczkach i nieprzebranych bogactwach. Również i dzisiaj Janek przysiadł wygodnie na swojej podartej lnianej szacie i rozpoczął opowieść …
„W zakazanych krainach Dębomiru, pomiędzy Lasem Ciszy i Górą Pradawnych, w samym środku Równiny Platońskiej znajdowało się państwo zwane Kalmburą. W północnej jego części od dawien dawna panoszyło się zło. Dzikie hordy rycerzy ciemności bezustannie atakowały przygraniczne wioski. Paliły je i plądrowały. Niszczyły wszystko na swojej drodze. Nie ostał się żaden bór. Żadne pole nie zostało ocalone. Żadnej wioski nie pominięto. Król Kalambury – stary i doświadczony wojownik Gredbert był bezsilny w porównaniu z wielotysięczną armią Żywego Zła. Wieloletnie wojny wyczerpały państwo. Gredbert nie miał już wystarczających sił by dalej odpierać ataki. W skarbcu już dawno zabrakło złota na zaciężne wojsko, a wszyscy sojusznicy zapomnieli o swoich obietnicach. Nad Kalamburą wisiała ciemna burzowa chmura zagłady i porażki. W chwili, gdy nawet sam Gerdbert stracił nadzieje, w jego królestwie zjawił się posłaniec z Gruzymbii. Przynosił dobre wieści. Wręcz bardzo dobre wieści. Goniec szybko zerwał czerwoną pieczęć, odwiązał złoty sznur, rozwinął różany pergamin i zaczął głośno i wyraźnie czytać jego treść zawartą w słowach pisanych zielonym atramentem.
- O królu Gredbercie! Władco na ziemiach Planity, Gerwinii i Kalecenii. Zarządco włości Frytanii i Blorencji. Przewodniczący Rady Wielmożnych i założycielu Krzewicieli Dobra. Pozdrawiamy Cię. W związku z obecną sytuacją panującą w Twoim kraju My, palladyni Szlachetnego Zakonu Brzasku Nowiu, oferujemy Ci swoją pomoc w krucjacie przeciwko czarcim pomiotom panoszących się po Twoich ziemiach. Podpisano …
Król nie zwracał już uwagi na słowa gońca. Rzucił mu dźwięcznie pobrzękującą sakiewkę i odprawił ruchem ręki. Wreszcie szczęście przypomniało sobie o Kalamburze.
Wielu ze zgromadzonych w sali królewskiej nie zrozumiało, dlaczego król się tak cieszy. Myślano, że kolejna grupka fanatycznych rycerzy wyruszy z nielicznymi oddziałami na pewną śmierć. Kolejni męczennicy, którzy stanął się w przyszłości symbolami tego konfliktu. Jednak król Gredbert dokładnie wiedział jak wielką potęga są palladyni. Święci rycerze wspierani duchową mocą przez swych bogów. Ich miecze skierowane zawszę w stronę zła, niczym kompas wskazujący północ, zawsze zwracały się w stronę niegodziwości, ciemiężycielstwa i wyzysku. Żaden z nich nie przeszedł nigdy obojętnie obok płaczącej niewiasty. Żaden nie patrzył beznamiętnie na panoszące się zło. Nawet, gdy przychodziło im stanąć do nierównej walki, zawsze w milczeniu obnażali swoje miecze i z modlitwą na ustach ginęli bądź zabijali w imię wszechobecnej miłości, prawdy i pokoju.
W tym samym momencie, gdy król Gerdbert wsłuchiwał się w słowa gońca, w małej wiosce na północy Kalambury rozbrzmiało pukanie do bram miejskich. Nikt nie otwierał. Wszyscy mieszkańcy bali się kolejnego najazdu. Jednak tym razem nie było słychać plugawych okrzyków, ani stęków. Nie czuć było żadnego odoru. Nikt nie groził spaleniem wioski. Niczego takiego nie było słychać. Po prostu ktoś pukał w drzwi. Za chwilę skuleni w najciemniejszych zakątkach swoich domostw mieszkańcy wioski usłyszeli charakterystyczne skrzypnięcie nigdy nienaoliwianych zawiasów bramy miejskiej. Tym, którzy odważyli się wyjrzeć na zewnątrz swoich chat, ukazał się wspaniały obraz. Ciężkie burzowe chmury rozstąpiły się i ustąpiły miejsca mlecznym promieniom wiosennego słońca. W bramie ukazało się dwóch wysokich rycerzy. Od stóp do głów ubrani byli we wspaniałą lśniącą niebiańskim blaskiem zbroję. Promienie słońca odbiły się od gładkiej powierzchni i powędrowały wgłąb mieściny. Szczury i koty pochowały się w zapomnianych zakamarkach. Wszystko co złe pierzchało natychmiast z drogi dwóch palladynów, którzy pojawili się w tym zapomnianym przez bogów miejscu. W tym momencie już wszyscy mieszkańcy tej osady wiedzieli, że dobro, szczerość i sprawiedliwość wreszcie dotarły i tutaj. I że od tej pory będą panować tu niepodzielnie po wsze czasy. Wszyscy mieszkańcy wyszli przed swe domostwa by przywitać wybawców, a z ich ust wyrwało się charyzmatyczne …”
-Wy w rzyć strugani idioci. Banda głupich palladynów. Wejdą to to tacy na targ i już myślą, że mogą wszystko. Gdybym mógł to bym wam … - Janek urwał swą opowieść i zwrócił głowę w stronę targu. Jeden z miejscowych rybaków stał właśnie nad dwoma rozłożonymi na ziemi rycerzami w ciężkich, obijanych srebrem i złotem zbrojach. Najwyraźniej przez nieuwagę, któryś z nich się potknął i pech chciał, że przewrócili się akurat na stragan Groyka. Wszyscy mieszkańcy Pasigrządek wiedzieli, że Groyek jest chciwym głupcem. Często zdarzało się, by umyślnie prowokował „wypadki”, a potem żądał od „winnych” wysokiej rekompensaty pieniężnej. Dotychczas nikt nie zwracał na to uwagi. Groyek zaczepiał głównie szlachciców, których i tak nikt nie lubił. Czasami jakichś przyjezdnych. Ale nigdy dwóch uzbrojonych i wytrenowanych do walki PALLADYNÓW.
-No co? Mowę odebrało? Wpadać na cudzy stragan to się potrafi, ale żeby tak zapłacić za swoje niezdarstwo to już gorzej, co? – Groyek był wyraźnie za głupi by się wycofać.
-Zaprawdę powiadam Ci szlachetny paniczu, że ani ja ani mój kamrat nie wieściliśmy uczynić niczego złego Twoim dobrom. Jeżeli tylko łaska – palladyn wyciągnął rękę i natychmiast kilku mieszczan pomogło mu wstać na nogi – Dzięki Wam słudzy dobra. Wasza bezinteresowna pomoc na zawsze pozostanie w sercu moim i mego boga. Od tej pory radość, szczęście, dobrobyt, urodzaj, miłość, zachwyt, łaska poznania, dar zjednoczenia, czyn miłosierdzia … - Palladyn wyraźnie się rozpędził w podziękowaniach, jednak Groyek szybko sprowadził go na ziemie
-Dobra, dobra. Ty tam przestań te swoje duperele gadać i płać głupi kozojebie.
-Szlachetne moje serce, w duszy mej zaklęte. Dobroć mej natury, zburzy złego mury. – głos palladyna wyraźnie się zmienił.
-Ty, ty, ty … ccco ty tam robisz co? – Groyek był wyraźnie zdenerwowany – Co ty do cholery robisz? – pytanie zostało raczej wyksztuszone niż wykrzyczane.
-Ja to myślę, że On to tak bardziej jakby się modli, nie? – wyrwało się gdzieś z za palladyna.
-Co? Modli? Po co?
-No wiesz… trzeba się oczyścić przed popełnieniem grzechu.
-Jakiego grzechu? – Groyek udawał głupa.
-No nie oszukuj się. Przecież obraziłeś jego honor przerywając rytuał podziękowania. No i oczywiście jeszcze ta linka – zza palladyna wyłoniła się ręka i wskazała na kawałek żyłki spoczywający tuż pod nogami Groyka – Alfonso pomyślał, że jesteś biedny i chciał Ci pomóc, więc nic o niej nie wspominał. No ale skoro Ty tak, to On też … - teraz głos zaczął się śmiać chaotycznie.
-W imię boże, niech wszystkie nieczyste dusze żyjących złych zostaną skazane na wieczną tułaczkę. - Alfonso podniósł dotąd spuszczoną głowę.
Groyek przyjrzał się jego twarzy. Oczy niczym paszcza wilka zamykały się na Groykowej szyi. Skurcze mięśni upodabniały twarz palladyna do twarzy szaleńca. A szeroki szyderczy uśmiech ukazał zakrwawione dziąsła.
-A-Me-Nuuuuuuuuu – Alfonso podniósł się z ziemi i jednym zgrabnym ruchem ręki ściął lewe ramię Groyka.
Na placu targowym zapanowała cisza. Nie pewni mieszczanie mierzyli wzrokiem potężna posturę palladyna. I jego miecz. Ogromny srebrny miecz dwuręczny. A potem … potem spojrzeli na Groyka. Właściwie to na jego rękę, która teraz zachowywała się jak ryba wyrzucona z wody na kamienną uliczkę. Przerażenie momentalnie zagościło w sercach zgromadzonych na rynku.
-Zaprawdę powiadam wam bracia i siostry, że żyjąc w grzechu narażacie się na wielkie niebezpieczeństwo. Grzech nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Nigdy daje profitu. Nigdy nikomu nie pomaga. Grzech zawsze szkodzi. Z grzesznikami jest jak z kremową rurką. Chciałoby się ją ugryźć. Chciałoby się zjeść. Chciałoby się poczuć ten słodki smak. A jednak zęby się psują. I jak chcecie sławić bogów z zepsutymi zębami. Czy macie zepsute zęby, tak jak grzesznicy? – rozejrzał się ostentacyjnie po tłumach, a wszyscy ukryli swe zęby w krzywym uśmiechu – O czym to ja prawiłem? A tak. A zatem powiecie, że sprzedawca rurek z kremem jest diabłem, szatanem i nefro… kramto … czarne… no tym … yyyyy – Alfonso zaciął się w swoich rozmyślaniach.
Jak dla palladyna było to już za dużo. Tyle myśli kłębiło się w jego głowie. Chciał przekazać wieśniakom tak wiele. A jednak cały czas nie wiedział, co konkretnie chce powiedzieć. Alfonso często miał tego typu problemy. Natłok dobrych myśli w jego głowie był zbyt duży, by mały palladyn potrafił je wszystkie wystarczająco dobrze omówić, wytłumaczyć.
Ludzie chcieli już skorzystać z okazji i ulotnić się po cichu, jednak Alfonso nagle wzniósł ręce ku górze i zawołał.
-O moja pani! Wybacz mi, Twemu marnemu słudze, ten błąd. Odpokutuję zgodnie z kodeksem.
Alfonso sięgnął po mała czerwoną książeczkę oznaczoną drukiem następującej treści: „Kodeks praw, kar i zachowań paladynów. Zakres rozszerzony. Wydanie 965b.” Szybkimi i pewnymi ruchami przerzucił kilka kartek i wyrecytował.
-Palladym, który zgrzeszył przeciwko prawdzie i rozumowi, największemu z darów, musi odpokutować poprzez ciężką pracę i jeden dobry uczynek. Ach tak moja Pani. Tak tak specjalnie dla Ciebie. – Alfonso wyprostował się i stanął przed Groykiem – Azali nie widzisz co czynisz? Czy Twe oczy aż tak mocno zdeprawowały. Zaprawdę powiadam Ci, że grzeszysz bracie. Twoja plugawa krew sączy się litrami na tę oto posadzkę. Ach czemuż nie pomyślałeś o biednej gospodyni, która będzie to sprzątać. Nakazuję Ci zaprzestań swych haniebnych praktyk. Co?! Nie chcesz?! Ach tak, a więc muszę Cię ukarać. Zgodnie z kodeksem, artykułem 4 ustępem 3 zagadnieniem 6 poprawką 13, skazuje Cię na odcięcie członka. Ha ha – Alfonso ponownie uniósł swój wielki miecz i uciął Groykowi drugą rękę – Co? Jeszcze Ci mało? Teraz i drugą stroną ciała grzeszysz przeciwko prawdzie? O nie nie, na to Ci nie pozwolę! Toszto recydywa. Zginiesz.
Alfonso w szalonym układzie niezgrabnych cięć, sztychów i bóg wie czego jeszcze, posiekał Groyka na małe kawałeczki. Potem wstał i wyczyścił swoją zbroję i miecz (zgodnie z paragrafem 56 z artykułu 23 mówiącym o życiu w czystości).
-Ach nie płaczcie nade mną. Nic mmi nie jest. Czuję się dumny z tego, że mogłem wam pomóc. A teraz zgodnie z pokutą poświęcę się ciężkiej pracy. O ile oczywiście nie macie dla mnie jakichś innych zadań? – spojrzał po tłumie
Dziwnym zbiegiem okoliczności nikt ze zgromadzonych nie miał mu nic do zlecenia. Nic a nic. Wszyscy tylko patrzyli się na niego z przerażeniem.
-A tak tak wiem. Wyglądam tak wspaniale. To dzięki mojemu szamponowi do włosów. Ma tylko dwie kalorie. – jego uśmiech przyćmił nawet Słońce – Hahaha zabawne, nieprawdaż? Hahaha – nie czekał na odpowiedź, sam jej sobie udzielił, potem wyciągnął malutką szmateczkę i zaczął polerować zalany krwią bruk.
Jeszcze przez długi czas śpiewał, żartował i opowiadał o dzielnych paladynach i wszelkim dobrze, które czynią w imię swego boga. Ale nikt go nie słuchał. Ponieważ był on … Paladynem. I to takim Strejt. Po prostu Strejt.
_____________________________________________
Strejt, z przyłbicą, prostoliniowy, fanatyczny - to właśnie przymiotniki i zwroty frazeologiczne, które określają charakter palladynów w tej sesji. Chodzi o stworzenie fanatycznie oddanych idei wszelako pojętego dobra rycerzy, którzy nie zwracając uwagi na żadne, absolutnie żadne, niebezpieczeństwa „ratują” świat od „zła”.
Jeżeli chcesz tutaj dołączyć, to wyślij mi PW z opisem postaci i Jej charakterystycznymi zboczeniami.
Sesja w założeniu ma stawać się coraz bardziej absurdalna, groteskowa i oczywiście ŚMIESZNA, więc liczę na Was.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Czw 10:38, 23 Cze 2005 Temat postu: |
|
|
Piesniarz kontynuował swą opowieść.
Mniej więcej w tym samym czasie (wszystko jest względne), pewien czcigodny starzec zasiadł przy ławie w karczmie "Spasiony Wieprz". Karczma wzięła swą nazwę od ogromnej wypchanej świni, która robiła za szyld i była chyba najbardziej obskurną karczmą w promieniu co najmniej stu trzydziestu siedmiu kilometrów. Piwo tam serwowane było tak rozwodnione, że lokalny starosta stwierdził, że to trunek bezalkoholowy i może być sprzedawany dzieciom.
Na ławie pod samą ścianą, opierając głowę na dłoniach łkał starzec. Odziany był w łachmany, jednak wprawne oko było w stanie dojrzeć ogromny dwumetrowy miecz przytroczony do pleców. Dziadek nosił sumiaste wąsy sięgające mu prawie do pasa. Od jego łysej głowy odbijały się nieliczne promyki słońca, które były w stanie przebić zasłonę dymną panującą w karczmie. Przed starcem, na stole, leżała cienka broszurka, na którą lały się łzy staruszka.
- Dlaczegóż... nykt nas yuż nye... (smark) szanuyeeee? Żebyż to chociaż wykazać się yakowymś czynem szlachetnym było można... - starzec łkał tak już od pół godziny. A nastroju wcale nie poprawiał mu fakt, że nikt nie chciał mu postawić kielicha "na pocieszenie".
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|